Kto tu jest pucharowiczem, a kto ligowym średniakiem? Wisła Kraków lepsza niż Legia Warszawa
Drużyna Czesława Michniewicza, po niewątpliwym sukcesie, jakim był awans do fazy grupowej Ligi Europy, mierzyła się z Wisłą Kraków. W odróżnieniu od starcia ze Slavią Praga tym razem Wojskowych nie ma za co chwalić.
Brown Forbes mógł mieć hattrick
Pierwsza połowa tego meczu była taka, że ktoś nieobeznany w polskim futbolu mógłby pomyśleć o Wiśle jako o pucharowiczu, a o Legii jako o ligowym średniaku. Sam Forbes mógł kilka razy wpisać się na listę strzelców, ale najpierw lobował niecelnie, a potem dwukrotnie obił obramowanie bramki – najpierw trafił w poprzeczkę, potem w słupek. Później szczęścia próbował też Skvarka, a duże zamieszanie w szeregach obronnych warszawian siał Yeboah.
W 29. minucie Ghańczyk i Kostarykanin już się nie pomylili. Pierwszy minął rywala w środku pola i podholował piłkę kilkadziesiąt metrów, a potem podał prostopadle do kolegi. Drugi nie kombinował i uderzył obok wychodzącego Boruca. Tym samym zakończył najdłuższą serię tego bramkarza bez straty gola w Ekstraklasie (530 minut).
Nierówna walka Emrelego z Kieszkiem i VAR-em
Po wznowieniu gry Legia wzięła się za odrabianie strat, ale strzał Muciego nie był tak groźny, jak akcja Forbesa i Młyńskiego. Młody pomocnik zwiódł Slisza na zamach i miał wręcz idealną okazję na podwyższenie wyniku, aczkolwiek strzelił daleko od bramki. Na odpowiedź gości nie trzeba było długo czekać, bo już po kilku minutach Emreli wyszedł sam na sam z bramkarzem Wisły, lecz w końcu strzelił prosto wychodzącego Kieszka.
Pięć minut później golkiper Białej Gwiazdy nie miał już nic do powiedzenia przy strzale Azera, ale snajper i tak nie mógł cieszyć się z gola. Weryfikacja VAR wykazała bowiem, że Frydrych wcale nie potknął się o własne nogi, tylko był faulowany przez napastnika. Na więcej podopiecznych Czesława Michniewicza nie było stać, w związku z czym przegrali z Wisłą 0:1.